poniedziałek, 6 maja 2013

klyjętela.



krótko, bom umęczona robotą w obozie pracy.


rzecz dzieje się dzisiaj.


przeżywam weltszmerc za barem. nogi wchodzą mi w dupę, red bull dawno przestał działać, ogólnie smutno mi i nieprzyjemnie. przychodzi pan meksyk i pyta o wodę. rodzaj chyba sobie sam wymyślił, bo ni cholery nie potrafię zgadnąć o jaką mu się rozchodzi. powtarza mi to trzy razy, a z każdym powtórzeniem umacniam się w przekonaniu, że to ani still, ani sparkling, ani nawet, kurwa, fizzy. poddaję się. przecież on mi tak może do końca życia powtarzać, a ja i tak nie skumam. zrezygnowana pokazuję lodówkę i mówię, że mam tylko to, co widzi. przygląda się chwilę i rzecze a jaka jest różnica między niebieską butelką, a zieloną? sraka, mój drogi! myślę. niebieska jest, proszę ja ciebie, still, a zielona sparkling. odpowiadam grzecznie, myśli zatrzymując dla siebie. yhym, potakuje pan meksyk. czyli? dodaje po chwili. ręce mję opadły. panie, jedna jest normal. rozumiesz? normal, pure woda! a ta druga, to ona jest sparkling. fizzy jest! wyjaśniam, lecz po jego minie widzę, że zamiast mu rozjaśnić, zaciemniłam jeszcze mocniej. a czy ja mogę te obie wody zobaczyć? pyta nieśmiało. jasne! klyjęt nasz pan! podaję dwie butelki. zerkam, słyszę, że pod nosem coś czyta. blablabla irish, blablabla water, blablabla. najwyraźniej nic mądrego nie wyczytał, gdyż zapytuje a czy to jest naturalna woda? nie, kurwa, syntetyczna! z proszku! myślę, jednak odpowiadam z uśmiechem yes sir! yhym, a przepraszam, czy któraś ma w środku gaz? rzuca w moją stronę. tak, kurwa, zielona cyklon b!! trochę wysiłku mnie to kosztowało, ale w końcu kupił. gazowaną. a później jeszcze jedną.