poniedziałek, 31 grudnia 2012

czarna dupa po szarmancku.


z racji tego, że ostatnio staram się utrzymywać w pracy dobre stosunki ze wszystkimi, nawet czarna dupa stał się bardzo szarmancki. 
śniadanie. bizi w piździec, albo jeszcze mocniej. to, że kończy się wszystko na bufecie, to tam chuj. tragedia jest wtedy, kiedy zaczyna wszystkiego brakować także w kuchni. na sali apokalipsa. lodówka wygląda jakby ją ktoś obrabował i zgwałcił. kontener z mlekiem za osiemset euro przecieka, cały jest upierdolony i śmierdzi tanim wińskiem. kuleczka schyla się nieporadnie, próbuje wytrzeć mleko z podłogi, patrzy na mnie z nienawiścią. ja za wszelką cene próbuję ukryć szyderczy uśmieszek. obstawiam, czy zdoła się z tej podłogi podnieść, czy zostanie tak na wieki. wredna suka ze mnie, bo większą radość sprawi mi, kiedy nie wstanie. a jednak dźwignął te swoje dwieście kilogramów, widzę po chwili. błąka się dalej jak smród po gaciach, wkurwia ludzi, wydaje dyspozycje, wszędzie go pełno, nic z tej jego pracy nie wychodzi dobrego. ale cóż. jak pisałam już kiedyś, manager jest od robienia zamieszania, nie od pracowania. 
ale wróćmy do czarnej dupy, bo to notka o nim przecież. wykładam chleb na tacę. ostatni. sama myśl, że za chwilę będę musiała co sił w nogach zapierdalać sto pięter w dół do lodówki, sprawia, że dostaję weltszmercu. ale nic, służba nie drużba. postanawiam, że ogarnę trochę rozpierdol na bufecie i pójdę po to pieczywo. jednak ogarnianie zdaje się nie mieć końca. uzupełniam krosanty, kończą się bułki. donoszę bułki, brakuje krosantów. syzyfowe prace. już czuję ten opierdol o chleb. ale co zrobię? niech żrą gruz, albo parapety. wchodzę do kuchni wkurwiona jak młotek na gwoździe z zamiarem zamordowania pierwszej osoby, która mi się nawinie. nawija się czarna dupa. ooo, nie odzywaj się do mnie nawet, kurwa, bo stracisz łeb. patrzę na niego, on na mnie. widzę, że w ręce trzyma trzy chleby. dwa białe, jeden ciemny. wyciąga do mnie dłoń z dwoma chlebami. i z uśmiechem rzecze kasia, pamiętałem o tobie! a mnie witki opadły. no kurwa, dziękuję ci wspaniałomyślny! tym jednym bochenkiem ratujesz mi życie. ale dobra, już się nie śmieję, bo jak znam czarną dupę, ten gest był szczytem jego możliwości i powinnam na klęczkach dziękować. także wspaniałomyślna i szarmancka czarna dupo, bóg zapłać!!!


1 komentarz: