sobota, 1 grudnia 2012

scenka kuchenna


wczoraj w obozie pracy między mną a head chefem miała miejsce taka sytuacja:
otóż, prezes związku zmywactwa na obczyźnie poczynił dobry uczynek i wymienił stary, pusty karton na świeżutki i wypełniony mlekiem po brzegi. rzecz ta bardzo mi do gustu przypadła, gdyż do jutrzejszego śniadania potrzebowałam tylko kontener mleka. pochwyciłam wiadro po farbie szczęśliwa, że tylko kilka litrów krowiej cieczy stoi między mną a fajrantem, stanęłam przed dyspozytorem <taka lodówka z kartonem, co się pcha wajchę i gumowej rurki leci mleko> i jak to w życiu bywa, napotkałam przeszkodę. była nią zgrzana rura. najlepszym rozwiązaniem problemu są nożyczki. a że na kuchni czegoś takiego nie uświadczysz, pozostał tylko nóż. chwyciłam ja więc pierwszy lepszy i poczęłam szarpać się z rurą. niestety, walkę przegrałam, jebaniutka ustąpić nie miała zamiaru. o suko bura, poczekaj, załatwię cię inaczej! pomyślałam spojrzawszy na nożyk dzierżony w dłoni. no tak, gówno z ząbkami, tępe jak stado pędzących imadeł. muszę poszukać czegoś lepszego. w tym momencie oczom moim ukazał się przepiękny excalibur. dosłownie cudeńko! ogromny, ostry z nowiutką i wyprofilowaną rękojeścią, emanował większą mocą i blaskiem, niż pierścień saurona. trochę był ubrudzony masłem, ale i tak zapragnęłam właśnie nim unicestwić przeklętą rurkę. 
jako, że jestem grzecznym pracownikiem, a nie gollumem, zapytałam pana hedszefa, czy mogę to cudo pożyczyć w celu zajebania złośliwej, zgrzanej gumki. zezwolił, więc wzięłam ja excalibur, który idealnie ułożył się w mej dłoni i cała w skowronkach poszłam rozprawić się z mlekiem. gdy już miałam podciąć gardło rurze, hedszef krzyknął przeraźliwie, że mam zaprzestać czynić, co czynię. kurwa, fakt, takim zacnym mieczem nie przystoi, ale co ja ci na to poradzę? pomyślałam, a dwie sekundy później zaczął się wykład. że ten nóż jest brudny, że cholera wie co oni nim kroili, że jak mięso, albo rybę, to ktoś się przez to może zatruć! że przed każdym użyciem należy upewnić się czy kosa jest idealnie czysta. no ta, najważniejsze na miejscu zbrodni, to nie zostawiać narzędzia mordu i odcisków palców. wtrąciłam sobie po cichutku w głowie. kontynuując paplaninę, pan hedszef podszedł z mym mieczem do kranu i począł go płukać. płukał i płukał, gadał i gadał, aż przez myśl przeszło mi, że jeszcze dwie sekundy a ostrze rozpuści się w pizdu. na zakończenie czyszczenia, bąknął coś jeszcze o tym, jak bardzo ważna dla bezpieczeństwa i higieny pracy jest czystość noża, po czym wytarł go we własny, lekko upitolony fartuch. 

i cały autorytet poszedł się jebać.


1 komentarz:

  1. kasiu very very slow, mam probe, jak juz bedziesz wracac do kraju, prosze cie, zapierdol z kuchni exkalibura dla mojego starego. czuje bowiem w moczu, ze ta jego jebana rekojesc spelni wszelkie marzenia mojego slubnego dotyczace wymarzonego noza szefa kuchni. jak bedzie ujebany maslem, nie szkodzi, juz chuj, umyje mu.

    OdpowiedzUsuń